Rozdział VI
Wynurzyłem się z tafli jeziora ubrany jedynie w czarne bojówki. Zmęczonym wzrokiem rozejrzałem się wokół. Więcej wody i drzewa, których korzenia zaczynały się metr nad taflą.
- Zbudziłeś się? - Usłyszałem znajomy, męski głos. Na jednym z korzeni siedział Nagato. Wszelkie rany i blizny znikły nie pozostawiając po sobie racji bytu. - Co się dzieje, Naruto?
Nie odpowiedziałem. Przyglądałem się mu oddychając z dłuższymi odstępami. Było mi gorąco i niedobrze.
- Dalej śpisz - stwierdził przyglądając się mojej twarzy. Skrzywiłem się chwytając za serce. Warczałem i drżałem. Fala gorąca zalewała każdy zakamarek mojego ciała, a panikę ogarnął mój umysł. Zacząłem poruszać się do przodu z przerażeniem, z pewnością. Nie wiedziałem co się dzieje. Kumulowały się we mnie wszystkie emocje. Złość, szczęście, wściekłość, miłość. Pewnego rodzaju głód, nasycenie. Po godzinie szamotania się po lesie wszystko znikło. Dalej stałem w wodzie uświadamiając sobie, że mogłem przecież się w niej zanurzyć. Rozejrzałem się.
Otworzyłem oczy. Byłem w ciemnej klatce, celi. Na każdej z ścian były znaki. W sumie pokrywały każdy centymetr pomieszczenia. Również moje ciało. Nie mogłem dostrzec, co oznaczały, jednak byłem pewny ich zadania. Westchnąłem. Przyjrzałem się dokładniej mojemu ciału. Było wychudzone. Straciłem przynajmniej połowę mojej masy.
- Ile ja tu już siedzę? - zapytałem sam siebie. Nie oczekiwałem odpowiedzi. No, bo niby od kogo?
- "Pół roku, szczeniaku" - odparł basowy głos w mojej głowie. Zdziwiłem się.
Już po chwili znajdowałem się cztery metry przed złoto-brązową klatką Kyūbi'ego. Wyglądał... Staro? Czy tak można nazwać demona z kilkoma tysiącami lat na karku?
Jego zmęczony wzrok spoczął na mojej osobie, a następnie westchnął.
- Łudziłem się, że to ty. Na wierzch znowu wychodzi moja naiwność - rzekł jakby do siebie.
- Łudziłeś się? Naiwność? O co chodzi? - zapytałem kompletnie nie rozumiejąc jego słów. Poczułem się... Zagubiony.
- Łudziłem się, że jesteś reinkarnacją Ashury. Myliłem się - odpowiedział, po czym obraz przede mną rozmazał się. Powróciłem do swojej nieoświetlonej celi.
- Ashura... - wyszeptałem. Moje oczy rozszerzyły się z przerażenia. - Co ja zrobiłem... - rozejrzałem się. Zero możliwości wyjścia. - Kyūbi! - krzyknąłem na głos. Nie odezwał się. - Pomóż mi, ten jeden raz. Współpracujmy. Ten jeden, jedyny raz. Muszę ratować moją rodzinę!
Wojna z Madarą nadeszła nagle i niespodziewanie. Zamaskowany osobnik wysadził wieże Raikage, gdy ten zajmował się sprawami związanymi w terenie. To samo przydarzyło się każdemu innemu Kage. Zwołano Szczyt. Na nim pojawił się Sasuke i Madara ujawniając plan "Księżycowe Oko". Przywódcy zdecydowali. Przygotowania rozpoczęto tego samego dnia. Do sojuszu przyłączył się też każdy inny kraj. Dwa tygodnie później sto dwadzieścia tysięcy shinobi stanęło po raz pierwszy w szranki z dwustu tysięczną armią białych Zetsu.
- "Jestem gotów, szczeniaku" - stwierdził zadowolony Kyūbi. Uśmiechnąłem się.
- Ja też, Kyūbi - odparłem uwalniając naszą połączoną moc. Niebiesko-czerwona chakra wypełniła każdy milimetr pomieszczenia spopielając pieczęcie na ścianach i moim ciele. Łańcuch na nogach pękł, jednak ten na rękach pozostał. Odwróciłem się i uderzyłem stopą w ścianę tworząc małą dziurę. - Tak, jak myśleliśmy! - zaśmiałem się. Zacząłem walić w ścianę, by po kilku minutach wytworzyło się dostatecznie duże przejście. Przeczołgałem się, a następnie wstałem, co nie było mi dane w klatce. Prawdopodobnie znajdowałem się w więzieniu. Problem w tym, że było opustoszałe. Cele puste, a strażników ani widu, ani słychu. Skupiłem się. Dziesięciu... Setki? Tysiące? Jakieś większe więzienie. Ruszyłem przed siebie, przez opustoszały, ciemny blok. Rozpędziłem się i skoczyłem kierując nogi w stronę ogromnych, dwuskrzydłowych drzwi. Skrzydło opadło tak, jak chciałem. Oświetlenie kuło mnie w oczy, jednak zignorowałem to, gdyż zauważyłem coś ciekawszego. Strażnicy i więźniowie, ramie w ramię, trzymali dużo większe drzwi, jakby nie chcąc nikogo przepuścić. Nagle usłyszałem uderzenie. Wrota zatrzęsły się, jednak shinobi trzymali się dzielnie.
- Kuso, akurat teraz! - warknął mężczyzna oddalony ode mnie kilka metrów. Odwróciłem się.
- Brewka! - uśmiechnąłem się. - Z czym walczycie? - zapytałem odwracając się do niego plecami.
- Armia Madary. A teraz wracaj do swojej celi. Shion-sama dała nam kilku ludzi zdolnych do użycia tej całej techniki, która cię powstrzymała! - warknął rozeźlony, ale jednocześnie zdenerwowany.
- Właśnie się z niej uwolniłem. Myślisz, że ponownie nie dam rady? Poza tym, zawołaj ich. Wspomogę was - powiedziałem odwracając się do niego. Na mojej twarzy nie było śladu po dawnej obojętności. Zastąpiła ją determinacja i pewność siebie. Czarnowłosy dość niepewnie wycofał się, a następnie puścił biegiem. Nie minęło dziesięć minut, a czterech mężczyzn odzianych w białe stroje kapłanów okrążyło mnie.
- Macie wiadomość od Shion-chan? - zapytałem z powagą. Zaniepokoili się. - Jestem już sobą, więc chcę do jasnej cholery rzecz, którą podarowała mi Shion! - warknąłem rozeźlony. Kapłan przede mną dość niepewnie wyciągnął z rękawa różowy dzwoneczek, który czym prędzej pochwyciłem. Przyjrzałem się mu z największą starannością. - Dobrze, to ten - stwierdziłem, po czym oddałem przedmiot mężczyźnie. - Stanę przy drzwiach i będę je trzymał. Wy natomiast zbijcie się w grupę, a jeden z was trzyma dzwoneczek. Wytworzy barierę, jakby co - wyjaśniłem, po czym puściłem się biegiem w stronę drzwi. Zacząłem krzyczeć z pozostałą trójką kapłanów, by się nas posłuchali. Za cholerę nie dali się przekonać. Przepchnąłem się więc przez nich i oparłem o szczelinę między Skrzydłami. Skupiłem się. Czarno-czerwona chakra zaczęła się ze mnie wylewać tworząc lisią powłokę, której dotknięcie parzyło. Dzięki temu mogłem "delikatnie" przekazać wszystkim, by się odsunęli, co też uczynili. Na początku byli oburzeni, jednak po jakichś dziesięciu-piętnastu minutach zbili się w grupę. Westchnąłem.
Pchnąłem drzwi w tył, co poskutkowało zapadnięciem się ich na małą część tych skurczybyków. Następnie zacząłem powoli iść w stronę pierwszych przede mną, przy okazji przegryzając łańcuch między rękoma. Moje kroki rozchodziły się echem, a chwilę później dołączyły się jeszcze jedne. Odwróciłem się.
- Klon powinien się trzymać swojego oryginału, co nie? - odparła kwaśno blondynka.
- Poprawka. Siostra powinna się trzymać starszego brata - poprawiłem uśmiechając się szeroko. Zdziwiła się, a następnie odwzajemniła gest. Poczekałem aż się zrównaliśmy, a następnie, przybijając sobie żółwika, wbiliśmy się w pierwsze szeregi przeciwników. Nasze ciosy niszczyły od kilku do kilkunastu Zetsu pozostawiając tylko drzewa. Z czasem z naszych ciał zaczęła wypływać niebieska chakra. Moja, jakby widząc różnicę w naszych poziomach, zaczęła przelewać swoją część na niebieskooką. Poziom szybko się wyrównał.
- Bądź, niczym moje lustro - poprosiłem. Stanęła obok mnie, a następnie skupiliśmy się na dłoniach. Jednocześnie wyprowadziliśmy podkręcony prawy sierpowy, schowaliśmy, następnie lewy, by potężnie tupnąć prawą nogą. Fala chakry resztę zrobiła za nas. Po prostu zmiażdżyła wszystkie klony, co do jednego.
- Co się dokładnie dzieje? - zapytałem, gdy zaczęliśmy biec przed siebie, w stronę wyjścia.
- Wojna z Madarą. Chce zdobyć wszelką chakrę Bijū, żeby odtworzyć Jūbi'ego i zostać jego pojemnikiem. Potem Sharingan i Genjutsu na całą ludzkość. Tak w skrócie - wyjaśniła mi.
- Ma jakiś sojuszników? - dopytywałem tworząc dwanaście kopii.
- Ile ja tu już siedzę? - zapytałem sam siebie. Nie oczekiwałem odpowiedzi. No, bo niby od kogo?
- "Pół roku, szczeniaku" - odparł basowy głos w mojej głowie. Zdziwiłem się.
Już po chwili znajdowałem się cztery metry przed złoto-brązową klatką Kyūbi'ego. Wyglądał... Staro? Czy tak można nazwać demona z kilkoma tysiącami lat na karku?
Jego zmęczony wzrok spoczął na mojej osobie, a następnie westchnął.
- Łudziłem się, że to ty. Na wierzch znowu wychodzi moja naiwność - rzekł jakby do siebie.
- Łudziłeś się? Naiwność? O co chodzi? - zapytałem kompletnie nie rozumiejąc jego słów. Poczułem się... Zagubiony.
- Łudziłem się, że jesteś reinkarnacją Ashury. Myliłem się - odpowiedział, po czym obraz przede mną rozmazał się. Powróciłem do swojej nieoświetlonej celi.
- Ashura... - wyszeptałem. Moje oczy rozszerzyły się z przerażenia. - Co ja zrobiłem... - rozejrzałem się. Zero możliwości wyjścia. - Kyūbi! - krzyknąłem na głos. Nie odezwał się. - Pomóż mi, ten jeden raz. Współpracujmy. Ten jeden, jedyny raz. Muszę ratować moją rodzinę!
Wojna z Madarą nadeszła nagle i niespodziewanie. Zamaskowany osobnik wysadził wieże Raikage, gdy ten zajmował się sprawami związanymi w terenie. To samo przydarzyło się każdemu innemu Kage. Zwołano Szczyt. Na nim pojawił się Sasuke i Madara ujawniając plan "Księżycowe Oko". Przywódcy zdecydowali. Przygotowania rozpoczęto tego samego dnia. Do sojuszu przyłączył się też każdy inny kraj. Dwa tygodnie później sto dwadzieścia tysięcy shinobi stanęło po raz pierwszy w szranki z dwustu tysięczną armią białych Zetsu.
- "Jestem gotów, szczeniaku" - stwierdził zadowolony Kyūbi. Uśmiechnąłem się.
- Ja też, Kyūbi - odparłem uwalniając naszą połączoną moc. Niebiesko-czerwona chakra wypełniła każdy milimetr pomieszczenia spopielając pieczęcie na ścianach i moim ciele. Łańcuch na nogach pękł, jednak ten na rękach pozostał. Odwróciłem się i uderzyłem stopą w ścianę tworząc małą dziurę. - Tak, jak myśleliśmy! - zaśmiałem się. Zacząłem walić w ścianę, by po kilku minutach wytworzyło się dostatecznie duże przejście. Przeczołgałem się, a następnie wstałem, co nie było mi dane w klatce. Prawdopodobnie znajdowałem się w więzieniu. Problem w tym, że było opustoszałe. Cele puste, a strażników ani widu, ani słychu. Skupiłem się. Dziesięciu... Setki? Tysiące? Jakieś większe więzienie. Ruszyłem przed siebie, przez opustoszały, ciemny blok. Rozpędziłem się i skoczyłem kierując nogi w stronę ogromnych, dwuskrzydłowych drzwi. Skrzydło opadło tak, jak chciałem. Oświetlenie kuło mnie w oczy, jednak zignorowałem to, gdyż zauważyłem coś ciekawszego. Strażnicy i więźniowie, ramie w ramię, trzymali dużo większe drzwi, jakby nie chcąc nikogo przepuścić. Nagle usłyszałem uderzenie. Wrota zatrzęsły się, jednak shinobi trzymali się dzielnie.
- Kuso, akurat teraz! - warknął mężczyzna oddalony ode mnie kilka metrów. Odwróciłem się.
- Brewka! - uśmiechnąłem się. - Z czym walczycie? - zapytałem odwracając się do niego plecami.
- Armia Madary. A teraz wracaj do swojej celi. Shion-sama dała nam kilku ludzi zdolnych do użycia tej całej techniki, która cię powstrzymała! - warknął rozeźlony, ale jednocześnie zdenerwowany.
- Właśnie się z niej uwolniłem. Myślisz, że ponownie nie dam rady? Poza tym, zawołaj ich. Wspomogę was - powiedziałem odwracając się do niego. Na mojej twarzy nie było śladu po dawnej obojętności. Zastąpiła ją determinacja i pewność siebie. Czarnowłosy dość niepewnie wycofał się, a następnie puścił biegiem. Nie minęło dziesięć minut, a czterech mężczyzn odzianych w białe stroje kapłanów okrążyło mnie.
- Macie wiadomość od Shion-chan? - zapytałem z powagą. Zaniepokoili się. - Jestem już sobą, więc chcę do jasnej cholery rzecz, którą podarowała mi Shion! - warknąłem rozeźlony. Kapłan przede mną dość niepewnie wyciągnął z rękawa różowy dzwoneczek, który czym prędzej pochwyciłem. Przyjrzałem się mu z największą starannością. - Dobrze, to ten - stwierdziłem, po czym oddałem przedmiot mężczyźnie. - Stanę przy drzwiach i będę je trzymał. Wy natomiast zbijcie się w grupę, a jeden z was trzyma dzwoneczek. Wytworzy barierę, jakby co - wyjaśniłem, po czym puściłem się biegiem w stronę drzwi. Zacząłem krzyczeć z pozostałą trójką kapłanów, by się nas posłuchali. Za cholerę nie dali się przekonać. Przepchnąłem się więc przez nich i oparłem o szczelinę między Skrzydłami. Skupiłem się. Czarno-czerwona chakra zaczęła się ze mnie wylewać tworząc lisią powłokę, której dotknięcie parzyło. Dzięki temu mogłem "delikatnie" przekazać wszystkim, by się odsunęli, co też uczynili. Na początku byli oburzeni, jednak po jakichś dziesięciu-piętnastu minutach zbili się w grupę. Westchnąłem.
Pchnąłem drzwi w tył, co poskutkowało zapadnięciem się ich na małą część tych skurczybyków. Następnie zacząłem powoli iść w stronę pierwszych przede mną, przy okazji przegryzając łańcuch między rękoma. Moje kroki rozchodziły się echem, a chwilę później dołączyły się jeszcze jedne. Odwróciłem się.
- Klon powinien się trzymać swojego oryginału, co nie? - odparła kwaśno blondynka.
- Poprawka. Siostra powinna się trzymać starszego brata - poprawiłem uśmiechając się szeroko. Zdziwiła się, a następnie odwzajemniła gest. Poczekałem aż się zrównaliśmy, a następnie, przybijając sobie żółwika, wbiliśmy się w pierwsze szeregi przeciwników. Nasze ciosy niszczyły od kilku do kilkunastu Zetsu pozostawiając tylko drzewa. Z czasem z naszych ciał zaczęła wypływać niebieska chakra. Moja, jakby widząc różnicę w naszych poziomach, zaczęła przelewać swoją część na niebieskooką. Poziom szybko się wyrównał.
- Bądź, niczym moje lustro - poprosiłem. Stanęła obok mnie, a następnie skupiliśmy się na dłoniach. Jednocześnie wyprowadziliśmy podkręcony prawy sierpowy, schowaliśmy, następnie lewy, by potężnie tupnąć prawą nogą. Fala chakry resztę zrobiła za nas. Po prostu zmiażdżyła wszystkie klony, co do jednego.
- Co się dokładnie dzieje? - zapytałem, gdy zaczęliśmy biec przed siebie, w stronę wyjścia.
- Wojna z Madarą. Chce zdobyć wszelką chakrę Bijū, żeby odtworzyć Jūbi'ego i zostać jego pojemnikiem. Potem Sharingan i Genjutsu na całą ludzkość. Tak w skrócie - wyjaśniła mi.
- Ma jakiś sojuszników? - dopytywałem tworząc dwanaście kopii.
- Przyłączył się do niego Kabuto i Sasuke. Hidan, Deidara i cała reszta Akatsuki wcieliła się do koalicji. Teraz tworzą oddział specjalny do walki z ożywieńcami. Są praktycznie niezniszczalni. Można ich tylko zapieczętować - wyjaśniła. Poczekałem, aż jeden z kapłanów podejdzie do mnie i odda dzwoneczek. Ucałowałem go i włożyłem do kieszeni bojówek.
- Więc Shion pewnie też ma urwanie głowy. Ruszajcie na każde pole bitwy. Ci, którzy się zgodzą, zabrać im dusze. Wtedy ich ciała powinny zniknąć. Zgaduje, że wykonawcą techniki jest Kabuto i użył Edo? - zapytałem odwracając się na moment do klonów, by ponownie spojrzeć na Naruko.
- Skąd wiesz? - zdziwiła się.
- Skąd wiesz? - zdziwiła się.
- Bo to ja przekonałem Orochimaru do nauczenia Kabuto tej techniki...
- Więc Shion pewnie też ma urwanie głowy. Ruszajcie na każde pole bitwy. Ci, którzy się zgodzą, zabrać im dusze. Wtedy ich ciała powinny zniknąć. Zgaduje, że wykonawcą techniki jest Kabuto i użył Edo? - zapytałem odwracając się na moment do klonów, by ponownie spojrzeć na Naruko.
- Skąd wiesz? - zdziwiła się.
~~~~()~~~~
- Chikusho! - krzyknął Schikamaru odskakując do tyłu. - Nie ma sposobu na ich pokonanie bez ninja pieczętujących! Dlaczego Shion jeszcze nie...
Słowa bruneta zostały przerwane przez osobę przechodzącą obok niego. Złote włosy i sięgający ziemi krwistoczerwony płaszcz.
- Przybyło wsparcie - rzekł z drapieżną nutką w głosie przebijając na wylot jednego z dwóch braci żywiących się niegdyś mięsem Kitsune.
- Naruto!?
~~~~()~~~~
Opadłam na jedno kolana zmęczona wykonywaniem tylu technik pieczętujących w ciągu kilku godzin. Reszta też nie trzymała się najlepiej. Armia białych Zetsu i spora grupa ożywieńców zaatakowała od tyłu, czego się nie spodziewaliśmy i straciliśmy jedną trzecią oddziału.
- Gdzie są posiłki!? - krzyknęłam zdesperowana spoglądając w bok. Nasz ostatni człowiek od kontaktu z bazą główną leżał martwy - Kuso!
- Wybacz, Shion-san - usłyszałam zmartwiony głos. Spojrzałam na jego źródło dostrzegając mojego dawnego ochroniarza, który zginął podczas misji, na której poznałam Naruto i jego przyjaciół. Byłych przyjaciół.
Taruho złożył jakieś pieczęcie, a moje ciało zostało unieruchomione. Skrzywiłam się. I bez tego nie mogłam się ruszyć. Kolejne pieczęcie świadczyły o tym, że zaraz zginę. Wielka kula ognia niebezpiecznie zbliżała się w moją stronę. Zamknęłam oczy, czekając na śmierć moją i dziecka.
- Nie możesz tak łatwo dać zabić siebie i moje dziecko, Shion-chan - powiedział mężczyzna pojawiając się przede mną. Czy to przedśmiertna iluzja? - To chyba należy do ciebie... - stwierdził przyczepiając mi dzwoneczek do szaty, po czym odsunął się, poza zasięg przedmiotu, chciałam krzyknąć, jednak nie zdążyłam. Kula ognia spopieliła każdy centymetr jego ciała w ułamku sekundy, rozbijając się o moją tarczę. Szkielet o dziwo nie został uszkodzony. Ba, on odwrócił się do mnie tyłem, a każda komórka organiczna zaczęła się regenerować.
- Dawno się nie widzieliśmy, Taruho! - krzyknął wesoło. Brązowowłosy spoglądał na niego przerażony. - Czy chciałbyś znów żyć u boku Shion? Jako jej przyjaciel? Ochroniarz? - zapytał, a uśmiech jego zszedł z już odtworzonej twarzy.
- Dużo bym za to dał - odrzekł składając pieczęci wbrew własnej woli. Uzumaki pojawił się przed nim w ułamku sekundy, dzierżąc w dłoni swoja dwustronną kosę. Wbiła się w jego klatkę piersiową, a następnie wydarła czarną, przezroczystą masę. Ciało zastępcze zaczęło się rozkładać.
- Umożliwię ci to - rzekł wbijając kosę w pobliskie ciało. Karteczki z poprzedniego ciała zatrzymały się, a następnie okryły martwego. Ciało zmieniło proporcje i całkowity wygląd. To był... - Taruho, powstań. Jako Hachidaime Nōka zwalniam cię z obowiązku śmierci teraz i ustalam datę twojej śmierci na dzień śmierci osoby, której z całego serca pragniesz chronić. Jam jest Nōka, jam jest twój zbawca...
~~~~()~~~~
- Bo to ja przekonałem Orochimaru do nauczenia Kabuto tej techniki...
~~~~)(~~~~
Witam,
OdpowiedzUsuńświetne, Naruto się uwolnił a tutaj właśnie wojna z Madarą...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia