Densen - Nana 70%

Jeśli długo nie ma rozdziału - czytaj chat!

wtorek, 12 sierpnia 2014

Nowe życie Namikaze [IV]

Rozdział IV
   Kaszlnąłem, wypluwając ślinę w bok. Nie przykułem uwagi do tego, że zmieszała się ona z moją krwią. Mój ojciec, ożywieniec, stał kilkanaście metrów za mną, dalej regenerując sporą część swojego ciała, a dwójka Uchiha wspierała siebie nawzajem ramionami. To nie były jedyne cierpiące tu osoby. Niektórzy padali nieprzytomni od nadmiaru chakry Kuramy, a jeszcze inni wykrwawiali się przez zadane im rany. Między tymi drugimi widziałem medyków, którzy raz skutecznie, raz mniej, pomagali takim osobom. Odwróciłem się w stronę jinchūriki'ego Jūbi'ego.
   Rzuciłem się w stronę czarnowłosego, przygotowując w rękach dwa Rasengan'y z domieszką chakry natury. To samo wykonał Obito, jednak jego kule nie były techniką mojego ojca. Zanim zdążyłem uderzyć, moje ciało zgięło się w pół, czując nagły ból nogi. Wrzasnąłem, gdy zauważyłem, że moja noga... Została dosłownie oderwana. Ból był nie do zniesienia, ale chwytając długi kij, zapewne należący do jakiegoś nieznanego mi poległego ninja, podniosłem się.
   - Naruto! - krzyknął przerażony Minato, widząc mnie w tym stanie. Sam nic nie mógł zrobić. Technika jego byłego ucznia pozbawiła go dolnych partii ciała. Zaśmiałem się. - Baka, wracaj tu!
   - Nie, ojcze... - rzekłem poważnie, chwiejąc się lekko w tył i przód. - Wszyscy są wyczerpani, Madara i Sasuke też, ty zregenerujesz się dopiero za godzinę. Jedynym w miarę rozsądnym ruchem byłaby ucieczka, ale... - kaszlnąłem, a krew, którą wyplułem, ubrudziła nie tylko ziemię, lecz także część mojego ubioru. - Nie należę do osób rozsądnych, nie?
   Wyprostowałem się w miarę możliwości, po czym pewniej chwyciłem swój kij. Po chwili namysłu, z miejsca w pobliżu mojej rany wyrosła ręka z chakry Kuramy.
   - Kurama! Odłącz tych, którzy są przepełnieni twoją mocą, a następnie wracaj za pieczęć. Mam plan - choć było to kłamstwem, miałem nadzieję, że szybko coś wymyślę. Po wykonaniu pierwszej części moich rozkazów, stanąłem w rozkroku. Pojawiły się cztery klony, które ruszyły na największe zagrożenie całego świata. Tym razem Obito nie rozgromił ich ninjutsu, ale postawił na walkę w zwarciu. Cała czwórka dzielnie walczyła, ale równie szybko jak się pojawiła, tak zniknęła. Podrapałem się prawą ręką po lewym policzku ze stresu. Po chwili jednak pstryknąłem palcami lewej ręki. Stworzyłem osiem klonów, po czym szesnaście, trzydzieści dwa, aż w końcu stanęło na sześćdziesięciu czterech. Każda fala była niszczona zanim zdążyłem cokolwiek zrobić. Z uśmiechem na ustach stworzyłem sto dwadzieścia cztery klony. Wysłałem je prosto na Obito, ale niektóre, o dziwo, ominęły go. Zdziwiony mężczyzna spojrzał na nie, ale jedyne co ujrzał to dym z bomb dymnych, które uderzyły o ziemię i falę uderzeniową wysadzonych przez wybuchowe karteczki klonów.

   Dym od strony Uzumaki'ego zaczął znikać, wchłaniany do swojego środka. Szybko okazało się, że błękitnooki stworzył bardzo podobną do Rasengan'
a kulę, ale... Trzymał go sześcioma łapami, a sama w sobie była całkowicie czarna. Ruszył. A raczej znikł i pojawił się tuż przed brunetem, rozrzedzając dym między nimi. Uderzył.

   Posiadacz Rinnegan'a wyglądał na dość zszokowanego. Ja prawdę mówiąc również. Myślałem, że tę technikę opanuję dopiero po wojnie. W sumie, to i lepiej, że wykonałem ją poprawnie teraz. Przynajmniej wiedziałem, że to coś może naprawdę urwać pół dupy. W każdym razie pół boku i rękę, która leżała spalona i poraniona tuż przy Uchiha. On sam syknął, gdy udało mu się zatrzymać. Uderzenie odepchnęło go na kilka metrów.
   - I co? Poddasz się w końcu, Obito? Jak tak dalej pójdzie...
   - Będziesz cierpiał...
   - Huh? Powtórzysz?
   - Poznasz co to najgorsze cierpienie... - rzekł, zerkając mi prosto w oczy. Ja spojrzałem w jego, twardo wytrzymując to starcie.
   - Najgorszym z cierpieniem to brak przyjaciół przy sobie. I kropka!
   Nie spuszczając wzroku, ruszyłem w jego stronę, wyciągając kunai'a. Koło mnie pojawiły się trzy klony. Jeden odbił się od drugiego powodując jego zniknięcie, a drugi uparcie biegł po mojej lewej. Ten, który wykonał skok, rzucił kilka schuriken'ów w stronę byłego ucznia mego ojca, a następnie przeturlał się i, wyciągając kunai'a, zaszarżował. Ja natomiast zostałem złapany przez mojego klona i wyrzucony przez niego w powietrze. Obito nie czekał - wykonał swoją technikę z czarną kulą, niszcząc klony, a następnie wystawił swój kij w moją stronę. Będąc kilka metrów od niego, chwyciłem pewniej podłużny przedmiot, i przymierzyłem się do zadania ciosu. Pokonując kolejny metr, na lasce Obito wytworzyła się czarna kula. W tej samej chwili Kitsune wyszedł spod pieczęci, pojawiając się pyskiem do mnie, i odrzucając mnie łapą na kilkadziesiąt metrów. Gdy udało mi się wstać, trzymając się za lewy bark, moje serce zamarło. Kula zaczęła pękać od strony ciała mojego przyjaciela, raniąc go wiązkami białych promieni. Zanim całkowicie go pochłonęły, zdołał jeszcze wyszeptać swoje ostatnie słowo...
   - Naruto...
   - Kurama, nieee!


   Otworzyłem oczy i podniosłem lekko głowę, by spojrzeć na siedmiometrowy posąg ogromnego lisiego demona o dziewięciu ogonach. Jego mimika pyska wyrażała wyniosłość, dumę, ale równocześnie przyjazne nastawienie. Uśmiechnąłem się.
   - Do zobaczenia za kilkaset lat, jeśli nie zginę po drodze, Kurama... - szepnąłem ponuro, kładąc kwiaty na podwyższeniu pomnika, na którym wyryte było jego imię.
   Na odchodne machnąłem ręką w stronę pomnika, a następnie skierowałem się w stronę tej części cmentarza, w której pochowano członków klanu Hy
ūga. Dotarłem tam szybko, z daleka widząc mojego sobowtóra oraz Hanabi, która nadal modliła się przy nagrobku swojej matki i starszej siostry. Klon zniknął, nie niepokojąc piwnookiej, gdyż byłem już na widoku.
   - Zaraz skończę - rzekła, nie zmieniając pozycji, czy chociażby otwierając oczy. Nie chcąc zmarnować okazji, i ja zacząłem modlitwę.
   Po upływie pół godziny, żwawo maszerowaliśmy przez uliczki Konohy. Teraz kierowaliśmy się w stronę rzeki, która przepływała przez zachodnią część wioski. Nie było tu praktycznie żadnych zabudowań, a jedynie drewniane ławki i altany, często zarośnięte gęstym bluszczem. Drzew natomiast było bardzo mało. Jedno, albo dwa co sześć, osiem metrów. W końcu po paru minutach brunetka stanęła. I nie było to spowodowane znalezieniem jakiegoś ładnego miejsca, w którym moglibyśmy posiedzieć.
   Na tafli przezroczystej cieczy stał osobnik w czarnym płaszczu podróżnym z ogromnym kapturem skutecznie zakrywającym jego twarz. Stał do nas mniej więcej tyłem, tak, że widziałem duże zielone oko nieposiadające źrenicy naszyte na plecach oraz znaki 緑眼 ułożone jeden na drugim znaczące tyle samo organizacja Ryokugan.
   - Konnichiwa, Kokugan*-kun...

C.D.N.


~~~~)(~~~~


Kokugan* - Czarne oko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Klawiatura nie gryzie - zmotywuj mnie ;)